Rano mialem dylemat: czy jak zaczelo kropic, to zwijac szybko namiot, zeby nie zmokl, czy pakowac sie do niego. Ale zwinalem sie i pojechalem.
W Bickse zwiedzilem tylko CBA - taka wdzieczna naze nosi tutejsza siec hipermarketow. Bylo tam wszystko czego potrzebowalem, nawet bar z kawa (wyglada na to, ze Wegrzy pija ja rownie czesto co Wlosi, sadzac po wszechobecnych barach z presso).
Za Bickse zrobilo sie pagorkowato. Wjazd do Budapestu mialem tez z przewyzszeniem, od strony Budakeszi.
A ze rozleniwilo mnie to podrozowanie, to dzisiaj po przyjezdzie na kemping najadlem sie, wypilem piwo, wypilem kawe, i nie chce mi sie nigdzie ruszac. Budapest zwiedzam od jutra.
Ciekawostka: wiele wegierskich miasteczek/wsi ma przy wjeznie tabliczki z dziwnymi napisami. Widzialem takie juz kiedy wjezdzalem ze Slowacji do Wegier. Zgaduje, ze to nazwy tych miejscowosci... Ktos wie co to za pismo?
Dzisiaj, i pewnie przej jeszcze 2-3 dni, nocuje na kempingu, tutaj.
PS.
Jednak nie chcialo mi sie tak nic nie robic i wdrapalem sie na najwyzsze wzgorze w okolicy, po czym zbieglem z niego :)