sobota, 6 września 2014

Dzien 18 - Vodné dielo Čunovo

Dzien zaczalem od biegania. Pobieglem do twierdzy Monostori Erõd. Obiegniecie samej twierdzy okazalo sie problemem, bo sciezka ktora ladnie sie zaczela, wywiodla mnie w chaszcze. Za to w srodku twierdza jest naprawde warta zobaczenia. Jest to podobno najwieksza twierdza w Europie, chociaz nigdy nie uczestniczyla w zadnych walkach, tylko sluzyla jako miejsce szkolen. Teraz mozna swobodnie chodzic praktycznie po calej twierdzy. Wedrowalem korytarzami zupelnie sam, kotytarze te sa naprawde dlugie i uklad pomieszczen zawily, szczegolnie wewnatrz bastionow. Korytarze ida w gore, w dol, przechodza nad tunelami prowadzacymi do bram. Wszystko to jest zaprojektowane z matematyczna precyzja, wiec mozna jakos jednak sie polapac wysilajac wyobraznie przestrzenna i szukajac symetrii.

Przybieglem do kempingu poplywalem i poszedlem na obiad. Tu przysiadlo sie do mnie emrytowane malzenstwo. Zaczelismy rozmawiac i okazalo sie, ze Marlena (powiedzmy... niestety nie pamietam) wychowywala sie w Chicago i stad zna duzo Polakow. Dobrze sie rozmawialo i powiedzialem, ze zamierzam jechac pociagiem do Gyõr. W efekcie zostalem przez nich podwieziony, bo okazalo sie, ze wlasnie tam jada, maja samochod do ktorego bez problemu miesci sie rower w pozycji stojacej. W podziekowaniu dalem im wino, ktore wczesniej dostalem jako prezent na pozegnanie na kempingu w Budapeszcie.

W supermarkecie w Gyõr sptokalem starszego pana podrozujacego rowerm. Zaczalem z nim rozmawiac i okazlao sie, ze jedzie w przeciwnym kierunku, wiec zaczelismy sie wymieniac informacjami o tym jak droga wyglada. Okazalo sie, ze on jedzie w Finlandii do Izraela i ze generalnie podrozuje bez przerwy 8 lat, a moze dluzej (jak twierdzi internet). Glownie rowerm, choc tez na wielbladach. A oto artykul o nim.

Droga wzdluz Dunaju jest rzeczywiscie prosta i nawet troche nudna. Wieczorem dojechalem do Slowacji. Tuz za granica uslyszalem, ze jest jakis koncert w okolicy. Dzieki temu spojrzalem na mape w telefonie i znalazlem kemping. Okazalo sie, ze koncert to tylko impreza towarzyszaca wydarzeniu GeoAwards - pierwszemu zjazdowi geocacherow w Slowacji. Przy piwie zaczalem gadac ze slowakami, ktorzy zaprosili mnie, zebym w nocy poszedl z nimi na zabawe terenowa. W koncu poszedlem nie z nimi, tylko zostalem dokoptowany do grupy polakow i wegrow. Zabawa polegala na chodzeniu po lesie, gdzie bylo 12 stacji z przedmiotami do znalezienia, zadaniami do wykonania, zagadkami do rozwiazania na koniec aby odgadnac haslo. Niektowe zadania byly naprawde fajne. Skonczylo sie to jakos kolo 2:30, wiec spac poszedlem pozno.
A spalem na kempingu tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz